RSS

poniedziałek, 31 października 2011

Adagio g-moll na smyczki i organy

Obok Czterech pór roku Vivaldiego Adagio jest najpopularniejszym utworem barokowym. Często sięgają do niego twórcy filmów, programów telewizyjnych i radiowych. Przyjęło się także, że jest to utwór będący doskonałą ilustracją dla wszelkich funeralno-żałobnych kontekstów.  

Nic więc dziwnego, że przyszedł mi on na myśl teraz, kiedy zbliża się dzień zadumy nad naszym życiem tu na ziemi  i nad życiem pośmiertnym - Wszystkich Świętych. Choć dla mnie nie jest utworem kojarzącym się li tylko i wyłącznie z tym żałobnym kontekstem, a to przede wszystkim dzięki wokalnym wykonaniom Adagio - o czym za chwilę.

Adagio przypisywane jest włoskiemu kompozytorowi epoki baroku - Tomasowi Albinoniemu. Bardzo płodny kompozytor był kiedyś znany i ceniony. Dziś słuchają go raczej koneserzy. Przyznaję się bez bicia do tego, że oprócz Adagia  nie znam prawie jego utworów. A jeżeli dodamy do tego rewelacyjne odkrycia ostatnich lat - to okaże się, że właściwie nie znam go wcale. 


Okazało się bowiem, że ten przepiękny utwór zawdzięczamy właściwie włoskiemu muzykologowi Remo Giazotto. On to bowiem po koniec II wojny światowej odnalazł w gruzach biblioteki w Dreźnie nieznany fragment orkiestrowej partii basu koncertu Tomasa Albinoniego. Ponieważ reszta partytury uległa zniszczeniu Giazotto zauroczony linią melodyczną postanowił dokomponować resztę partytury. W 1949 roku ogłosił on, że odnalazł nieznane do tej pory dzieło włoskiego kompozytora a w 1958 roku zostało wydane  Adagio g-moll na smyczki i organy. Mimo, że autorem dzieła był właściwie Giazotto Adagio wydane zostało pod nazwiskiem Albinoniego. Dopiero po śmierci włoskiego muzykologa prawda ujrzała światło dzienne. Nie zaćmiło to jednak sławy samego utworu. Od samego początku bowiem cieszył się on wielką popularnością. Niewątpliwie przyczynił się do tego jeden z najbardziej uznanych dyrygentów XX wieku - Herbert von Karajan, który włączył Adagio do programu swoich licznych koncertów. 


Utwór ten stał się też inspiracją dla wielu twórców. Nie sposób wymienić tu wszystkich. Chciałabym jednak wspomnieć o jednym - członkowie kultowego zespołu The Doors wykorzystali Adagio w swojej kompozycji, którą stworzyli po śmierci Jima Morrisona,  legendarnego wokalisty Doorsów. 



Często utwór ten wykonywany jest również w wersji wokalnej. Sięgnęła po niego belgijsko-włoska piosenkarka Lara Fabian




a także Sarah Brightman - niezrównana wykonawczyni utworów Andrew LLoyda Webera



czy świetny zespół wokalny  - Il Divo.




Wiem, że zaszalałam z wstawianiem filmików, ale nie mogłam się zdecydować, którą wersję wybrać. Wszystkie kocham, każda jest inna, niesie ze sobą inny ładunek emocjonalny.

Pomimo tego, że prawdopodobnie Adagio nie jest autorstwa Albinioniego, dla mnie zawsze będzie utwór ten miał nieodparty urok, zawsze słuchając go, a szczególnie oryginalnej wersji orkiestrowej, będę się wzruszać, bo porusza on najczulsze struny w moim sercu zapalonego melomana.

niedziela, 30 października 2011

W świątecznym nastroju - odsłona pierwsza

Ten wpis miał być wczoraj, ale tak wyszło, że pisałam o małym Robertino (dziś już wcale nie takim małym).

Już drugi rok z rzędu robię bombki. W tamtym roku zdobiłam je metodą decoupage. Nie byłam z nich zbyt zadowolona. Moja technika jeszcze nie powala. Napatrzyłam się na cudeńka wykonane przez innych i trochę skrzydełka mi opadły. 
W tym roku sięgnęłam po zupełnie inną technikę. Podobno już wychodzi z mody, ale co mi tam - mnie się podoba (już w tamtym roku zwróciłam na nie uwagę, ale myślałam, że są zbyt trudne do wykonania). Okazało się jednak, że wystarczy spróbować i nie taki diabeł straszny. 

Mam oczywiście na myśli tzw. bombki karczochy. Wykonuje się je na styropianowej kuli przy pomocy różnokolorowych satynowych wstążek, które przymocowuje się szpilkami. Efekt murowany.   

Przedstawiam swoją pierwszą bombkę wykonaną tą metodą. Zrobiłam ją z fioletowej i kremowej wstążki.







To naprawdę prosta bombeczka wykonana ściśle z instrukcją znalezioną w internecie.

Druga bombka zainspirowana jest widziana przeze mnie w hurtowni, gdzie zaopatruje się w materiały robótkowe. W oryginalnej kwiatki były wykonane szydełkiem z włóczki, ja zastosowałam kwiatki papierowe przeznaczone do scrapbookingu. Za środki kwiatków posłużyły zielone cekiny i kremowe perełkowe koraliki.
A oto efekt. 








To jak do tej pory wszystkie moje bombki, ale mam już pomysł na następne. Tylko bardziej czasochłonne, więc nie wiem kiedy powstaną.

A przy okazji tego wpisu chciałabym zaprezentować pracę jaką wykonałam ostatnio razem z synem. Jest to drzewo genealogiczne (praca domowa do szkoły). Pomysł był mojego dziecięcia. Ja go troszkę dopracowałam dodając ramki do zdjęć oraz tabliczki a'la tarcza herbowa. Mieliśmy tylko jedno popołudnie i wieczór więc praca troszkę niedopracowana. 
Końcowy efekt jednak całkiem niezły. Nam się podobało i w szkole także mój Jaś zebrał pochwały od pani i od kolegów z klasy. 




Nie mogę na zakończenie oprzeć się pokusie pokazania pewnego zdjęcia zrobionego dzisiaj po południu (pisząc dziś mam na myśli sobotę). Tak mój syn i jego kolega oglądali kolejne odcinki filmu Był sobie kosmos. Tak na marginesie uwielbiam wszystkie filmy z serii Było sobie....


 I trochę zbliżenia na moje kociaki. Ten biało-czarny ma na imię Tobiasz, ale wołamy na niego Tobiś.



Drugi - czarny - to mała Mona. Najmłodszy koci obywatel w naszym domu.



Zrobiło się późno. Bardzo długo ładują się zdjęcia. Dlatego tyle czasu zajęło mi napisanie tych kilku linijek. Pod koniec odbiegłam troszkę od tematu, ale mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.

sobota, 29 października 2011

Robertino Loretti

Planowałam zupełnie inny temat tego wpisu - wyszło inaczej. 

Ostatnio sporo czasu spędzam poświęcając się mojemu drugiemu - po czytaniu - zainteresowaniu tj robótkom ręcznym. Zbliżają się święta - czas pomyśleć o świątecznych kartkach, bombkach i oczywiście prezentach. 
Od jakiegoś czasu mam zwyczaj obdarowywania bliskich wykonanymi przez siebie prezentami. Święta już za pasem, a więc czas po temu by rozpocząć przygotowania. 



Pracę umilam sobie słuchając muzyki (próbowałam audiobooków, ale nie bardzo mi to wychodzi - wolę muzykę). Klikałam sobie na kolejne filmiki na You Tube i trafiłam przypadkiem właśnie na Robertina Loretti




Pamiętam go z czasów dzieciństwa. Wtedy jeszcze odtwarzano w radiu wykonywane przez niego utwory. Może teraz także, ale ja tak rzadko słucham radia, że może umknęło to mojej uwadze. 



Robertino urodził się w 1948 roku w Rzymie. Pochodził z bardzo ubogiej rodziny. Od wczesnego dzieciństwa musiał więc pomagać rodzicom - dostarczał wypieki do restauracji. Czasem także śpiewał w małych kawiarenkach. Przypadek sprawił, że zwróciła na niego uwagę śpiewaczka Grethe Sonck. Przebywała ona w Rzymie ze swoim mężem Volmerem Sorensenem - producentem w duńskiej TV. Zauroczeni prześlicznym sopranem małego Robertina zorganizowali mu koncert w duńskiej telewizji. 

12 letni chłopiec zaczął podbijać świat swoim śpiewem. W jego repertuarze znalazły się przede wszystkim włoskie piosenki ludowe - O sole mio, Santa Lucia, Torna a Surriento, Mamma, ale także znane utwory muzyki klasycznej - Ave Maria, Serenada Schuberta, czy Buona notte Bhramsa. 



Wymieniany był obok tak wielkich sław jak Enrico Caruso, Beniamino Gigli czy Giuseppe di Stefano

Jego kariera załamała się z chwilą, kiedy Robertino przeszedł mutację. Teraz jego głos nie był już tak nadzwyczajny, nie budził większych emocji, nie zachwycał. 
Robertino Loretii przez jakiś czas podróżował po Europie z koncertami, nagrał także kilka płyt. Nie zdobył jednak takiego rozgłosu, takiej sławy jaką cieszył się jako mały chłopiec.



Rzeczywiście sopran małego Robertina zachwyca - głos dojrzałego mężczyzny wydaje się być całkiem przeciętny.

Na zakończenie jeszcze jeden utwór - dla odmiany w trochę weselszej tonacji i żywszym tempie.


Więcej filmików z wykonywanymi przez 12 letniego Robertina utworami można znaleźć na You Tube i na Wrzucie. 

Rozmarzyła się trochę i powróciłam do lat dzieciństwa. Ach....

wtorek, 25 października 2011

Moje pierwsze korale

Jestem niespokojnym duchem jeśli chodzi o wszelakie ręczne robótki. Nie wystarczy mi jedna technika - ciągle szukam czegoś nowego. Dobrze czy źle? Nie wiem. Taka już jestem. 

Zazwyczaj przyczyną poszukiwań są moi bliscy. Lubię obdarowywać ich prezentami własnoręcznie wykonanymi. Tak się złożyło, że dość nagle wyskoczył nam weekendowy wyjazd do Warszawy. I żeby coś szybciutko na prezencik dla dziewcząt "wymodzić" wpadłam na pomysł zrobienia korali. 

Do ich wykonania użyłam drewnianych kulek ozdobionych kolorowym sznurkiem oraz szyfonowej wstążki. 
A oto rezultat. Co prawda daleko im do ideału (to przecież moja pierwsza tego typu praca), ale dziewczętom się podobały. 















czwartek, 20 października 2011

Dziadek do orzechów

Październik to dla mnie miesiąc baletu Czajkowskiego. Było Jezioro łabędzie, a wczoraj byłam na Dziadku do orzechów.

Premiera tego baletu Piotra Czajkowskiego odbyła się w Petersburgu w Teatrze Maryjskim 6 grudnia 1892 roku. Dzień jak najbardziej odpowiedni gdyż balet ten opowiada o bożonarodzeniowej nocy. Libretto napisali Marius Petipa oraz Iwan Wsiewołożski  na podstawie baśni niemieckiego pisarza Ernesta Teodora Amadeusza Hoffmanna (podpisującego swoje utwory E.T.A. Hofmann) pod tytułem Dziadek do Orzechów i Król Myszy. Pisząc libretto jego autorzy oparli się na wersji tej baśni opowiedzianej własnymi słowami przez Aleksandra Dumasa (ojca). Polska premiera baletu Piotra Czajkowskiego odbyła się dopiero 10 kwietnia 1958 roku w Bydgoszczy. 

Premiera Dziadka do orzechów w Teatrze Wielkim w Łodzi miała miejsce 18 października 2008 roku. Autorem inscenizacji i choreografii jest Giorgio Madia. 
Cudowna muzyka rosyjskiego kompozytora znalazła godną jej oprawę w postaci przepięknych dekoracji i kostiumów. W pierwszej scenie baletu, bożonarodzeniowym przyjęciu w domu radcy, dominuje kolor czerwony. Nawet ogromna choinka składa się z wielkich czerwonych kul - bombek. 



Dwie kolejne sceny przedstawiające sen małej Klary przenoszą nas w scenerię, w której dominuje biel, srebro i złoto - i to zarówno w dekoracji jak i w kostiumach. 

Część trzecia - podróż Klary i pięknego księcia - odbywa się w zaczarowanej Krainie Słodyczy. Wszystko jest cudowne, panuje atmosfera radości. W poszczególnych scenach tancerze wykonują tańce charakterystyczne m.in. Taniec hiszpański, Taniec Cukrowej Wróżki




Taniec arabski, 



Taniec rosyjski (Trepak)



a ukoronowaniem jest przepiękny Walc kwiatów


Dziadek do orzechów to moja kolejna uczta melomana. Kocham, uwielbiam wprost muzykę Czajkowskiego, a klimatyczna opowieść wprawiła mnie już w przedświąteczny nastrój. 
Zaowocowało to m.in. myślami o prezentach. Mam pełna głowę pomysłów a tak mało czasu na ich wykonanie. 

Na zakończenie mój ulubiony  (obok Walca kwiatów) fragment Dziadka do orzechów - Grand pas de deux. Ten "kawałek" chwyta mnie za serce i zawsze ogromnie wzrusza. 


Zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Wielkiego w Łodzi:

1. Część pierwsza, bożonarodzeniowe przyjęcie u radcy - finałowy taniec z piłkami. 
2. Myszy, które chciały zabrać Klarze figurkę Dziadka do orzechów.
3. Walc kwiatów

sobota, 8 października 2011

Toruńskie pierniki i inne atrakcje

W piękny październikowy wtorkowy poranek wyruszyliśmy (my tj.ja, mój syn i pozostali uczestnicy szkolnej wycieczki) do Torunia. Pogoda i humory nam dopisywały. Atrakcje były dobrane tak by nie zniechęcić, a zaciekawić małych turystów.

Toruń - przepiękne miasto, którego początki związane są ściśle z Zakonem Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego, a mówiąc prościej - z Krzyżakami. Jak wiemy sprowadził ich do Polski w 1226 roku książę Konrad Mazowiecki. Dość szybko zadomowili się oni w ziemi chełmińskiej, zaczęli tworzyć i rozbudowywać swoje państwo, a punktem wyjścia dla ich działalności stał się właśnie Toruń. Dokument lokacyjny miasta wystawiony przez mistrza krzyżackiego Henryka von Salza datowany jest na 28 grudnia 1233 roku.Miasto rozwijało się bardzo prężnie i już w 1280 roku stało się członkiem Hanzy. W posiadaniu Krzyżaków pozostało do 1454 roku. Wtedy to na mocy aktu inkorporacji wydanego przez króla Kazimierza Jagiellończyka został włączony do Polski.
Dopiero po II rozbiorze Polski w 1793 roku Toruń przeszedł pod panowanie Pruskie, pod którym przebywał (z przerwą w latach 1807 - 1815 kiedy to znalazł się w granicach Księstwa Warszawskiego) do 1919.

Nie jest to oczywiście zbyt wyczerpująca historia miasta, ale post ten poświęcony jest przede wszystkim wrażeniom z naszej wycieczki.


Przygodę z Toruniem rozpoczęliśmy od Muzeum Piernika. Jest to jedyne w Europie żywe muzeum tj takie, w którym nie tylko poznajemy historię toruńskich pierników, ale także możemy uczestniczyć w procesie ich wypiekania. Muzeum mieści się w zabytkowej kamienicy na toruńskiej Starówce. Wchodząc w jego progi przenosimy się do XVI-wiecznej piernikarni. Poznajemy najważniejsze składniki potrzebne do wyrobów przepysznych pierników; możemy  własnoręcznie dodać mąkę, miód, imbir,cynamon, kardamon, goździki oraz.....pieprz , wymieszać i z tak zagniecionego ciasta korzystając z ozdobnych form zrobić własny piernik. Czas oczekiwania na pierniki wypełniony jest zakupami - można tu nabyć gotowe już pierniki, pamiątki z muzeum i z Torunia, a także skonsumować zakupione pierniki przy filiżance dobrej kawy. Pierniki gotowe! Możemy wyruszać w dalszą drogę.





Pierwsze kroki kierujemy do Krzywej Wieży. Jest to wybudowana w XIV wieku baszta miejska będąca fragmentem murów obronnych. Ustawiono ją na piaszczystym podłożu, z którego już w średniowieczu pod wpływem jej ciężaru osunęły się piaski powodując jej pochylenie się. W XVIII wieku przestała ona pełnić funkcje obronne. Przez krótki czas była nawet karcerem dla kobiet, potem pełniła funkcję kuźni, w końcu została przeznaczona do zamieszkania. Obecnie znajduje się w niej kawiarnia.


Kolejnym przystankiem na naszej drodze jest Dom Kopernika. Mieści się on na ulicy Kopernika (dawniej św. Anny) pod numerami 15 i 17. Mikołaj Kopernik przyszedł na świat 19 lutego 1473 roku prawdopodobnie w kamienicy pod numerem 15. Obecnie mieści się tu muzeum poświęcone znanemu astronomowi.

Udaliśmy się w stronę Starego Rynku i Ratusza, przed którym stoi pomnik Mikołaja Kopernika. Pomysłodawcą ustawienia w Toruniu pomnika wielkiego astronoma był Stanisław Staszic. W 1809 roku wmurowano nawet kamień węgielny i rozpoczęto zbiórkę pieniędzy. Kiedy jednak w 1815 roku Toruń ponownie przeszedł we władanie Prus, projektu zaniechano, a pomnik Mikołajowi postawiono w Warszawie.
Teraz jednak społeczność niemiecka postanowiła kontynuować rozpoczęte dzieło. Pomnik został wykonany przez berlińskiego rzeźbiarza Fryderyka Abrahama Tiecka. Przedstawia on Kopernika w postawie stojącej, ubranego w profesorską togę. W lewej ręce trzyma on astrolabium, a prawą ma skierowaną ku niebu. Figura mierzy 2,6 m wysokości i jest odlana z brązu. Na cokole widnieje łaciński napis "Nicolaus Copernicus Thorunensis Terrae motor, Solis Caelique stator" ("Mikołaj Kopernik torunianin, poruszył Ziemię, wstrzymał Słońce i niebiosa"). Pomnik ten odsłonięto 25 października 1853 roku.



Nie sposób było pominąć toruńskiego Ratusza. Jego ogromna sylwetka dominuje na Starym Rynku. Staromiejski Ratusz powstał pod koniec XIV wieku. Na początku XVII wieku został on znacznie rozbudowany. Dobudowano mu jedno piętro, na rogach umieszczono renesansowe wieżyczki, także wieża wzbogaciła się o cztery narożne wieżyczki. W I połowie XVIII wieku został on zniszczony przez wojska szwedzkie. Odbudowano go jednak nadając mu dzisiejszy wygląd.


Ostatnim punktem zwiedzania miasta, przed udaniem się do Planetarium, był kościół pw Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Świątynia ta początkowo należała do zakonu franciszkanów. Jej początki datują się na połowę wieku XIII, ale budowę świątyni ukończono dopiero pod koniec XIV wieku. Jest to gotycka świątynia trójnawowa. Jej wnętrze o długości ponad 60 m i wysokości około 26 m przykryte jest sklepieniem gwiaździstym. Z okresu franciszkańskiego pochodzą też przepiękne XV-wieczne dębowe stalle. W latach 1557-1724 kościół znajdował się w rękach protestantów. Następnie w latach 1724-1821 przeszedł w ręce bernardynów. Z tego okresu pochodzi późnobarokowe wyposażenie świątyni, do którego należy przede wszystkim przepiękny ołtarz główny. Jest to monumentalny, siedmiokolumnowy ołtarz o symbolice maryjnej dzieło dzieło Jana Guhra i Chrystiana Kynasta z lat 30-tych XVIII wieku.

Teraz udaliśmy się do Planetarium im Władysława Dziewulskiego (polskiego astronoma, współzałożyciela Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Obserwatorium Astronomicznego do tegoż uniwersytetu należącego). Planetarium działa od 17 lutego 1994 roku; założono go w zbiorniku dawnej gazowni miejskiej. Wielką atrakcją była projekcja video, która umożliwiła nam znalezienie się w środku wszechświata, galaktyk, Drogi Mlecznej. Dzieci mogły zobaczyć planety i satelity naszego Układu Słonecznego, a także wybrać się w odlegle krańce galaktyki.


Ostatnim punktem programu naszej wycieczki był rejs po Wiśle. Mogliśmy podziwiać przepiękną panoramę Starówki toruńskiej. Granice najpiękniejszej części wiślanej panoramy miasta wyznaczają dwa mosty: drogowy im. Józefa Piłsudskiego oraz kolejowy im. Ernesta Malinowskiego (polskiego inżyniera drogowego i kolejowego). Pogoda nam dopisywała więc mogliśmy przebywać na górnym pokładzie stateczku i cieszyć oczy pięknymi widokami.






Pełni wrażeń wracaliśmy do domu. Dzieciom bardzo podobała się wycieczka; cieszyły się z upieczonych przez siebie pierników, przywiezionych upominków, a przede wszystkim wspomnień.

Zdjęcia:

1. Widok Torunia od strony Wisły
2. Na stole składniki do piernika, a przy stole stoi Wiedźma, która uczyła dzieci wyrabiać ciasto
3, 4, 5, 6. Pieczemy pierniki
7. Muzeum Dom Kopernika
8. Pomnik Mikołaja Kopernika
9. Ratusz Staromiejski
10. Ołtarz główny w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny
11. Planetarium
12, 13, 15. Panorama Torunia znad Wisły
14. Most kolejowy im. E.  Malinowskiego (widać przejeżdżający  pociąg)

czwartek, 6 października 2011

Jezioro łabędzie Piotra Czajkowskiego.



Jest  23.14 - 5 października  - środa. Godzinę temu wróciłam z Teatru Wielkiego w Łodzi. Jeszcze mam w uszach dźwięki przepięknej muzyki Piotra Czajkowskiego. Jeszcze mam przed oczami tańczące łabędzie, zakochanego księcia Zygfryda, złego czarnoksiężnika Rodbarta i przede wszystkim nieszczęśliwą Odettę. 



Jezioro łabędzie to chyba najsłynniejszy balet rosyjskiego kompozytora. Któż o nim nie słyszał - nawet jeśli nie zna libretta? Któż nie zna motywu Pas de quatre


czy przepięknego, lirycznego i jednocześnie bardzo ekspresyjnego tematu głównego baletu?


Premiera Jeziora łabędziego odbyła się w Teatrze Bolszoj w Moskwie w 1877 roku. Jednak to przedstawienie okazało się wielką, totalną klapą. Dopiero kolejna wersja wystawiona w Petersburgu w 1895 roku (dwa lata po śmierci kompozytora) znalazła uznanie i światowy rozgłos. Polska premiera tego baletu miała miejsce 30 grudnia 1900 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie. 
Autorami libretta są Władimir Biegiczew i Wasilij Gelcer.


Jezioro łabędzie jest jednym z najczęściej wystawianych baletów klasycznych. Jego pokazanie się na afiszach gwarantuje zazwyczaj salę pełną publiczności. Co tak urzeka w tym balecie, ze cieszy się on niesłabnącą popularnością? Według mnie dwie rzeczy: przepiękna, mistrzowska muzyka poruszająca serca oraz poruszająca naszą wyobraźnię, będąca ucieleśnieniem marzeń wielu z nas - historia wielkiej miłości księcia Zygfryda i Odetty - księżniczki zamienionej przez złego czarnoksiężnika w łabędzia. 
Zły czar rzucony na Odettę i inne nieszczęśliwe dziewczęta pryśnie z chwilą, gdy ktoś przysięgnie jej wieczną miłość. 
Czyni to Zygfryd oczarowany urodą i wdziękiem Odetty.  Czy uda mu się dotrzymać obietnicy? Co zrobi czarnoksiężnik  Rodbart by nie dopuścić do złamania złego zaklęcia? 

Przedstawienie w Teatrze Wielkim w Łodzi, które miałam okazję obejrzeć, miało swoją premierę w 2009 roku. Autorem choreografii jest Giorgio Madia. Stworzył on dzieło, w którym klasyczny balet został przełamany elementami  baletu współczesnego bliższego dzisiejszemu widzowi. Moim zdaniem nie zaszkodziło to dziełu wielkiego kompozytora. Wręcz przeciwnie jego unowocześnienie wzbogaciło przedstawienie, uczyniło go bardziej zrozumiałym i czytelnym. A jednocześnie nie straciło ono nic ze swego przesłania - przesłania o sile prawdziwej miłości. 

Wyszłam z teatru oczarowana. Urzekł mnie pełen ekspresji i emocji taniec solistów i baletu Teatru Wielkiego, lekkość i kunszt z jakim wykonywali oni skomplikowane układy choreograficzne potrafiąc jednocześnie oddać za pomocą gestu całą gamę emocji i nastrojów. Przyznam się, że nie znałam dokładnie libretta a mimo to byłam w stanie odczytać to wszystko, co rozgrywało się przed moimi oczami. Świadczy to niewątpliwie o wielkich umiejętnościach i talencie zarówno tancerzy jak i choreografa. 

Oczywiście, a nawet rzekłabym, że przede wszystkim, urzekła mnie muzyka Piotra Czajkowskiego. Ale to nie było dla mnie niespodzianką, ponieważ większość utworów znałam (w przeciwieństwie do libretta) i od dawna zachwycałam się ich pięknem, harmonią i ekspresją. Zresztą Piotr Czajkowski zajmuje wysokie miejsce na liście moich ulubionych i ukochanych kompozytorów. Cenię go nie tylko jako twórcę muzyki do dwóch moich ukochanych baletów czyli Jeziora łabędziego i Dziadka do orzechów, ale także jako kompozytora muzyki symfonicznej i oper.

Dwa wyżej wstawione przeze mnie filmiki prezentują najbardziej znane fragmenty baletu. A przecież są jeszcze inne, które także zapadają w pamięć i w serce. Jednym z takich przepięknych fragmentów jest ten walc. 


Na koniec dosłownie parę słów o scenografii. Była bardzo minimalistyczna - wystarczył dosłownie jeden element jak np wierzba, by umiejscowić dziejące się wydarzenia. "Najbogatsza" była scenografia do sceny balu - tu na pierwsze miejsce wybijały się trzy ogromne żyrandole. (Oczywiście zaraz przypomniał mi się Upiór w operze i żyrandol w Operze Paryskiej). Osobiście ten minimalizm przypadł mi do gustu, bowiem dekoracja nie przeszkadzała  w odbiorze dzieła.

Zdjęcia:

1. Scena zbiorowa przedstawiająca jezioro i tańczące łabędzie
2. Głowna bohaterka - piękna Odetta
3. Scena z balu - na pierwszym planie księżniczki - kandydatki na żonę dla księcia Zygfryda
4. Scena finałowa - na pierwszym planie Zygfryd, na drugim czarnoksiężnik Rodbart i Odetta

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Wielkiego w Łodzi.

Na zakończenie jeszcze raz utwór będący "wizytówką" baletu, jeden z najbardziej znanych motywów muzyki klasycznej. Umieszczam go przede wszystkim ze względu na piękny filmik. Łabędzie są przecudne. To prawdziwie królewskie ptaki. A nas mogą zawstydzić wiernością swojemu partnerowi. 


poniedziałek, 3 października 2011

Jalousie

Notre Dame de Paris nie pochłania całego mojego muzycznego zainteresowania. Ostatnio codziennie słucham Jalousie. Jest to piękne tango, bardzo ekspresywne w części pierwszej i spokojne, melancholijne w drugiej. Osobiście wolę tę mocniejszą i bardziej dramatyczną część pierwszą. 


Jalousie napisał duński skrzypek i kompozytor Jacob Gade. Premiera tego tanga odbyła się 14 września 1925 roku. Utwór ten został skomponowany jako akompaniament dla filmu niemego - Gade był w tym czasie "szefem" orkiestry w kinie Palads. 
Utwór szybko zdobył uznanie i dziś zaliczany jest do czołówki najbardziej znanych tang na świecie. 
Wielu wykonawców sięgało po to tango. Znane są także jego wersje wokalne. Nie wiem kto napisał słowa, ale w wykonaniu Placido Domingo tango to prezentuje się znakomicie. 


Często słucham też polskiej wersji Jalousie w wykonaniu Grażyny Brodzińskiej

Na Jalousie nie kończy się moja przygoda z tangiem. Na pewno wrócę jeszcze do tego tematu.

sobota, 1 października 2011

Zamek Chojnik

W czasie wakacji w tym roku po raz pierwszy zawitałam w Karkonosze. Oprócz wypraw w góry i podziwiania pięknych górskich krajobrazów, miałam też okazję trochę pozwiedzać. Ponieważ kocham zamki wybraliśmy się w odwiedziny do ruin Zamku Chojnik
Położony jest on niedaleko Jeleniej Góry-Sobieszowa na szczycie góry Chojnik. Już z daleka widać bielejące wśród zieleni ruiny tego przepięknego niegdyś zamku.
Pod koniec XIII wieku śląski książę Bolesław Rogatka wzniósł na górze drewniany  dworek myśliwski, który prawdopodobnie w połowie XIV wieku został rozbudowany i zamieniony w warowny zamek przez wnuka Władysława Łokietka Bolka II Małego. Na skutek różnych perypetii zamek przeszedł w ręce króla Czech Karola Luksemburskiego. Nie na długo jednak, bo po śmierci księcia Bolka powrócił do jego żony Agnieszki Habsburskiej. Ta podarowała go w dzierżawę rycerzowi Gotsche Schoff II, który był protoplastą jednego z najznamienitszych rodów śląskich - Schaffgotschów.  Od tej pory zamek znajdował się w rękach członków tej rodziny, którzy pieczołowicie o niego dbali i zajęli się jego rozbudową. Już rycerz Gotsche Schoff II wybudował kaplicę zamkową. Potem jego następcy wzmocnili fortyfikację zamku, dobudowali wiele pomieszczeń gospodarczych, a w XVI wieku powstaje loch głodowy i 4-osobowy kamienny pręgierz.


Zamek wielokrotnie bronił się przed najazdem nieprzyjaciół; zresztą jako jego usytuowanie na szczycie góry nie zachęcało do częstych najazdów. 
W XV wieku w okresie wojen husyckich właściciele Chojnika okryli się złą sławą raubritterów czyli rycerzy trudniących się zawodowo rozbojem na drogach. Łupili oni okoliczną ludność oraz kupców wrocławskich podróżujących do Czech. 
Ciekawa historia związana jest z Hansem Ulrykiem Schaffgotschem, który w czasie wojny trzydziestoletniej był stronnikiem cesarza i służył w wojsku Albrechta Wallensteina. Po jego zamordowaniu utracił, jako sprzymierzeniec generała, łaski cesarza - został aresztowany, a potem stracony , a zamek Chojnik okupowały wojska cesarskie. Po zakończeniu wojny w 1648 roku  powrócił do rąk rodziny Schaffgotschów, jednak z powodu zniszczeń wojennych i splądrowania pomieszczeń zamkowych, właściciele nie zamieszkali na zamku lecz w nowym pałacu  w pobliskim Sobieszowie. 



31 sierpnia 1675 roku podczas szalejącej w okolicy burzy piorun uderzył w basztę i w ciągu kilku chwil budynki zajęły się intensywnym ogniem. Po kilku godzinach po siedzibie wielkiego rodu pozostały jedynie ruiny i zgliszcza. Zamku nigdy nie odbudowano.




Jednak jego ruiny przyciągały podróżnych. Wielu turystów odwiedzało Chojnik w pisując się do księgi pamiątkowej. Pierwsze wzmianki o tej księdze pochodzą z lat 80-ych XVIII wieku. Po II wojnie światowej księga ta zaginęła. Wiadomo jednak, że został wydany tomik wierszy "Dzikie róże", w którym umieszczono wybrane wiersze zapisane przez turystów właśnie w tej księdze.
Na początku XIX wieku powstaje u stóp wzgórza gospoda dla turystów odwiedzających ruiny, a w 1860 roku zostaje utworzone w północnej baszcie schronisko turystyczne "Na Zamku Chojnik", które działa do dziś.



Do zamku prowadzi malownicza droga w górę zbocza góry Chojnik. Można ją pokonać albo bardziej stromym zboczem, albo dużo łagodniejszą drogą, którą można do zamku dostać się nawet samochodem (oczywiście nie jest to możliwe dla turystów).
My wybraliśmy bardziej strome podejście. Droga prowadziła wśród lasu i dopiero pod koniec wspinaczki naszym oczom ukazały się otoczone zielenią ruiny zamku. Na zamkowym dziedzińcu można usiąść i posłuchać opowieści o historii zamku oraz legendy o pięknej i okrutnej Kunegundzie. 
Z dziedzińca prowadzą schody na basztę, a z niej podziwiać można piękną panoramę okolic a także pozostałości po zamkowych pomieszczeniach i dziedzińcach. 
Moi mężczyźni, zarówno ten duży jak i ten mały, mogli sprawdzić swoją celność strzelając do tarczy z kuszy. Nawet udało im się trafić w tarczę!!!!.


Od lat 90-tych XX wieku zamek stał się siedzibą Bractwa Rycerskiego Zamku Chojnik i odbywają się tu jedne z największych w Polsce zawodów kuszniczych "O Złoty Bełt Zamku Chojnik". 
Ruiny zrobiły na nas ogromne i niezapomniane wrażenie. 


Powitalny misz masz

Jakiś czas temu na bloggerze były problemy techniczne i nie mogłam wyświetlić swojego Zakątka wyobraźni. Wtedy utworzyłam próbnie ten blog. 
I tak sobie czekał. I czekałby by pewnie jeszcze dłużej gdyby nie moja potrzeba pewnych zmian. Mój Zakątek wyobraźni w założeniu miał być blogiem książkowym. Chciałabym utrzymać jego pierwotny kształt. A jednocześnie mam czasem potrzebę napisania o innych interesujących mnie sprawach. Wtedy pomyślałam sobie o tym utworzonym w maju blogu. Postanowiłam powołać go do życia. Chcę aby był on odzwierciedleniem moich zainteresowań, moich miłości - jeśli można tak to ująć. A mam ich wiele. Może to niezbyt dobrze, że nie potrafię skoncentrować się na jednej rzeczy, że zbyt dużo chciałabym w życiu robić. Ale taka już jestem. Kocham książki, ale nie przysłaniają mi one całego życia. Mój świat jest bardziej różnorodny. O nim chcę pisać. Będzie więc i trochę o muzyce, i o filmach, także o moich pasjach robótkowych, o moich pupilkach, nie pominę także moich zainteresowań sztuką, historią, podróżami i oczywiście książkami. Tak więc będzie to mój świat, moje królestwo.
Zapraszam wszystkich, którzy zechcą tu zajrzeć, aby się w nim rozgościli i dobrze czuli. Przy filiżance kawy, a może herbaty. Z kotem na kolanach, z psem wylegującym się pod stołem. Przy muzyce, raczej cichej i nastrojowej.  Witajcie!!!!

A na dobry początek zapraszam na filiżankę ciepłej herbatki



 A w tle muzyka, którą ostatnio słucham prawie non stop. Tak już czasem mam. Od dłuższego czasu słucham utworów z musicalu Notre Dame de Paris. Oto jeden z moich ulubionych - Bohemienne



Prawda, że Helena Segara jest świetna? !